poniedziałek, 13 grudnia 2010

Francja powinna być wcześniej

We Francji byłam w 1999 roku.
Byłam po czwartym roku studiów na archeologii i z kilkorgiem znajomych zostaliśmy wyróżnieni przez naszą Alma Mater możliwością wyjazdu do Francji, dokładniej do Nicei na wykopaliska na stanowisku z okresu rzymskiego.

Ogólnie rzecz biorąc powiem tak:
Południowa Francja (w tym wypadku Prowansja) jest przepiękna i jak najbardziej nie zasługuje na jej obecnych właścicieli czyli Francuzów:).

To nieco szowinistyczne podejście:) cechuje mnie od momentu poznania pierwszego Francuza, i zdecydowanie najmniejszym ich przewinieniem jest to, że pytali nas czy mamy w Polsce białe niedźwiedzie.
Kiedy z kolei odpowiadałam im, że istotnie widziałam takowe w zoo, to kolejnym ich zapytaniem pełnym zadziwienia było:
– To wy macie Zoo?!!!


W następnym poście postaram się szybko wynaleźć jakieś cudne zdjęcia i opowiedzieć, co nieco o tym przedziwnym kraju pełnym absurdów, imbecylów, zadufanych w sobie malkontentów i leni, jakich mało...


Będzie też o serach, majonezie z czekoladą i innych, ich nieco lepszych wynalazkach od samych francuzów... np. o winach, motylach, bouillabaisse i ślimakach w maśle czosnkowym...


Nicea i ja.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Greckie wędrówki

Kiedy nudziły mi się biblioteki i książki, zbierałam manatki wsiadałam w kolejkę i jechałam do Pireusu. Tam zwykle z puszką małego Amstelka (najpopularniejsze piwo w Grecji) siadywałam na nadbrzeżu i gapiłam się na wypływające statki i promy.

Kiedy tylko mogłam i miałam towarzystwo (sama się trochę bałam, a od czasu do czasu w mojej samotni zjawiała się jakaś dusza mówiąca po polsku), jechaliśmy do Pireusu, kupowaliśmy bilet na pierwszy lepszy prom i pływaliśmy po Morzu Egejskim, zakotwiczając od czasu do czasu na jakiejś wyspie.
Tam spędzaliśmy dzień lub dwa, albo wynajmując jakiś pokój, albo nocując na plaży i znowu na prom. Potem wracałam do Aten, aby po jakimś czasie znów gdzieś wyruszyć. W ten sposób zwiedziłam spory kawał Grecji.

Najbardziej kochałam noce na promie, na górnym pokładzie, pod gołym niebem i pod osłoną dymu z komina promu. Księżyc i morze oświetlone jego blaskiem... eh, do dziś do niego wyję...


Wyspy

Egina. Świątynia Afai.
Egina jest jedną z wysepek tuż obok Aten. To wyskok na jeden dzień.
To, co pamiętam z Eginy (poza świątynią Afai rzecz jasna), to jazda starymi niemieckimi autobusami po dość stromej wysepce z szalonym grekiem-kierowcą, załatwiającym w międzyczasie mnóstwo interesów.

Paros. Pobudka na plaży.
Paros to niewielka wysepka w archipelagu Cyklad. Kiedyś słynęła z nieskazitelnie niemal białego marmuru.
I taka właśnie jest - biała, i niebieska jak przystało na grecką wyspę. 

Paros. Jakże grecka uliczka...

Mykonos. Knajpki na wybrzeżu.
Kolejna cykladzka wysepka. Ta z kolei słynie z życia nocnego. Dla wtajemniczonych nazywana jest tęczowym rajem...
Byłam tu z koleżanką chcącą zakosztować nocnego życia i greckich, napalonych chłopców...
Była dobrą koleżanką, jednym napalonym chciała się podzielić, a ja wtedy nauczyłam się jednego z podstawowych słów, które powinny znać niewinne dziewczynki z Polski  - ohi - co, znaczy nieeee! i basta...

Mykonos. Znajoma na dachu:)

Delos. Maleńka wysepka w pobliżu Mykonos. Jeden z wielu archeologicznych rajów greckich.
Tu narodziło się boskie rodzeństwo - Apollo i Artemida, z tego też powodu nikt nie może się tu narodzić, ani umrzeć.

Delos. Teatr

Naksos. Kolejna cykladzka wysepka.
Zwiedziłyśmy ją całą na rowerach...

Naksos. Drzwi nieukończonej świątyni z VI w. p.n.e.

Kreta. Fajstos.
Na Krecie jest sporo minojskich pałaców. W Fajstos znajduje się drugi, co do wielkości, i to są właśnie jego pozostałości. Na Krecie byłam dwa razy, bowiem każdy, kto mnie odwiedzał musiał się tam udać.
Kreta. Widok z Fajstos.

Kreta. Pałac w Knossos.
To ten największy, i ten najbardziej źle zrekonstruowany. No cóż Sir Ewans miał tytuł, manię i kasę... musiał się spełnić.


Kreta. Pałac w Knossos.
W Knososs jadłam swoją pierwszą musakę, nie najlepszą zresztą, Kupiłam tu też swój pierwszy labrys. Do dziś mam ich pięć, ale ten jest największy.

Thera - Santoryn. Widok z promu.
Tu też byłam dwa razy. Ale tu wróciłam również z uwielbienia dla tej wyspy... tej może Atlantydy...

Thera - Santoryn. Widok z promu.
Stąd pamiętam za pierwszym razem (z jurną koleżanką) kolejnego przystojnego Greka, i lokalne wino, z kielicha wyjętego z zamrażarki.
Za drugim razem byłam tu z mamą, która postanowiła mnie i siebie trochę opalić, a ponieważ przez większą część mojego pobytu raczej starałam się unikać greckiego słońca w nadmiarze (mając na uwadze moją jasną, słowiańską karnację).
Mama (wtedy jeszcze byłam na etapie, że mamy chcą raczej naszego dobra) mówi: opal się wreszcie, bladaś jak gówno...
Więc postanowiłam spróbować. Kiedy po 2 godzinach opalania w pełnym słońcu, pytam mamy: i co chwyciło mnie? Mama z powątpiewaniem w pełnym słońcu mówi, eee, tam tylko zaróżowiło, leż dalej...
Finał, no cóż, oparzenie drugiego stopnia... 

Wyświetl większą mapę

A oto i mapka moich, naszych wyspiarskich rejsów...

 A na lądzie też ciekawie

Eleuzis. Telesterion. Mityczne sanktuarium Demeter.
Było to moje pierwsze miejsce, do którego udałam niemal tuż po przyjeździe do Grecji.
Pierwsza podróż koleją, pierwszy natarczywy seksualnie Grek...
Eleusis. Telesterion. Dziwna, skomplikowana budowla. Miejsce tajemniczych rytuałów ku czci Demeter, dawczyni życia, tragicznej matce... Było to moje pierwsze wtajemniczenie.
Dam sobie w łeb strzelić, jeśli jej tam nie było...

Delfy. Świątynia Apollina.
W poszukiwaniu Pytii. Tu byłam z kolegą i tu strasznie się pokłóciliśmy. Pytia nie była w stanie rozsądzić, kto miał rację. A może dawno temu już się zaćpała od tych oparów...

Delfy. Świątynia Apollina i gdzieś tam za załomem podobno ukryty jest duch Pytii, hehe...

Korynt.
No cóż. Periander byłby dumny i z tego, co zostało, choć pewnie najbardziej brak mu cór...

Na tle cytadeli w Mykenach.
Wiem, wiem, cytadela niespecjalnie widoczna, ale miałam wtedy genialny aparat, odziedziczony po przodkach, a zwał się Fied i wiidać nie przepadał za Agamemnonem, so do I...

Przylądek Sunion. Najbardziej południowa część Attyki.
Tu byłam z mamą, która do dziś pamięta stamtąd, że szpinak, to nie tylko rozgotowana, przesolona papka, ale ma nawet liście, które delikatnie podsmażone z czosnkiem i podane z wyborną grecką oliwą... hmmm
Idę zjeść kolację:)


Wyświetl większą mapę

Mniej więcej po tej trasie zwiedzałam Grecję lądową. Niestety brakło czasu (i funduszy) na resztę. Wciąż czeka...

Grecja cd...


 Miasto


Pośrodku jednego z głównych skrzyżowań Aten znajduje się rzeźba. Jest to wyobrażenie postaci ludzkiej złożonej z mnóstwa potłuczonych odłamków szkła, ułożonych jeden na drugim kształtując w ten sposób sylwetkę ludzką. Widzę ją często kiedy przejeżdżam autobusem obok. 
Postać w swym założeniu, jak sądzę, ma przedstawiać idącego, ba spieszącego się dokądś człowieka. Fragmenty szyb ułożone poziomo potęgują jeszcze wrażenie ruchu. Sprawiają, że ta postać jest jakby ruchowi podległa, jest ruchem, komponuje się z ruchem i rozpływa się wraz z nim. Rzeźba pasuje do tego miasta, pasuje do każdego miasta. Określa i definiuje miasto. Jest częścią składową miasta. Poddaje się jego prawom i zasadom. Czy ustawiono ja po to, aby przypominała nam, że jesteśmy jednostkami określającymi i nadającymi sens miastu, jednocześnie godząc się na niewolnicza uległość wobec niego?


Rzeźba określa miasto. 
Miasto jest złożonym systemem ulic, domów, ludzi, zwierząt i pojazdów. 
Przyjeżdżając tutaj zgodziłam się uczestniczyć w tym skomplikowanym misterium. Powodowana jakimś niezrozumiałym instynktem, bardzo chciałam włączyć się w ten porządek, poznać tajemnicze reguły rządzące tym miastem. Podążałam więc za wszystkimi, sunąc ruchomymi schodami w paszczę metra. Wysiadając z pociągu wszyscy rozdzielaliśmy się idąc w prawo albo w lewo, sunąc z kolei ku światłu.
Omijaliśmy kosze na śmieci, uciekaliśmy przed klaksonami samochodów, straszyliśmy koty i ptaki  Chodziliśmy pod górkę i z górki, zatrzymywaliśmy się na światłach. 
Czasem prosto z ulicy wypadało się na park albo skwer i  kiedy znienacka pojawiała się taka kępa zieleni automatycznie pojawiało się zmęczenie i chęć odpoczynku. 
Siadało się wtedy na ławeczce, cieszyło oko gruchającymi gołębiami, paliło papierosa. Uspokajało to moje rozchwytywane zmysły, dawało możliwość przemyślanego wyboru kolejnej trasy zawsze w jakimś celu...
Czułam się szczęśliwa zrozumiawszy sposób istnienia miasta. 
Poczułam się rzeźbą w ruchu. Cel pojawiał się po celu, nadawał sens. 
Celowość jest jedną z zasad miasta.



Potrzebna mi była świadomość, potrzebne mi były te cele. Po tym co było wcześniej, to miasto, jego świadomość, uczestniczenie w nim, bycie trybikiem w maszynie rzeczywistości, mrówką w mrowisku wprowadzało mnie na nowo w machinę tego wszystkiego, w jego cudowną przyziemność. 
To uczucie uspokajało i sprawiało, że czułam się znów gdzieś, a nie pomiędzy...


niedziela, 28 listopada 2010

Na początek Grecja...


Był to rok 2003. Dostałam stypendium do Aten i sobie pojechałam, sama, samiuteńka na całe 4 miesiące.

Ateny. Akropol. Kapitele jońskie.
W upalne dni uwielbiałam leżeć w cieniu najlepiej Erechtejonu, z książką, walkmenem (obowiązywały wtedy zamiast mp3 i ipodów), paczką fajek i butelką wody mineralnej. Przysypiałam czasem, od czasu do czasu otwierając oko, sycąc się widokiem otoczenia...

Oswajanie


Oto i moja Grecja, moje wielkie marzenie z dzieciństwa. 
Przyjechałam tu aby je zrealizować i nie zwariować. Są jej dwie postaci: ta od wewnątrz i ta na zewnątrz! 
Ta od wewnątrz to oddane mi do użytku mieszkanie na ulicy Arnis pod numerem 7.  Jest na razie zbyt duże, puste i  za ciche jak na moja osóbkę!
Skuliłam się ze wszystkimi swoimi rzeczami w jednym pokoiku z dwoma łóżkami!
Powoli i nieśmiało zaczynam go anektować dla swoich potrzeb, ale jak na razie jest mnie tu za mało. 
Podbijanie zaczyna się od łóżka. Kiedy je przykryłam swoim śpiworem, nadałam mu swój zapach, wygniotłam – uznałam za swoje – ŁÓŻKO CAPTA!!!
Dość szybko i łatwo podbiłam dwie szafki wokół łóżka, tak jakby przynależały do niego! Nadałam im swoje cechy w postaci książek, kaset, popielniczki i ogólnego rozgardiaszu. Zawiesiłam swoją flagę – jest to zdjęcie mamy z Tolą – moją jamniczką, na tle naszego garażu.
Pokój jest zdecydowanie za duży, i nie wiem jak i czym okiełznać resztę! Chciałam powiesić mapę na ścianie ale na razie nie posiadam nic chwytnego ewentualnie lepnego.
Naprzeciw łóżka jest krzesło – to proste. Teraz wisi na nim moja torba i dwa swetry.
Łazienkę podbiłam od razu z ogromną przyjemnością, kuchnię zresztą podobnie. Reszta mieszkania jest mi niepotrzebna. Staram się w niej nie przebywać – tam są smoki...

...
Nocami kiedy kładłam się spać i gasiłam światło, zanurzałam się w abstrakcyjnej ciemności. Wtedy wszystko stawało się drastycznie, kontrastowo czarne. Nawet cisza dostosowywała się do ciemności potęgując swój bezdźwięk. W takich chwilach o nagłe bicie serca przyprawiał mnie każdy nachalny odgłos dobywający się z zewnątrz, dopóki nie odkrywałam jego namacalnego umysłowo źródła.
Zawsze trwało chwilę zanim oswoiłam ten nocny wymiar. Kiedy poczułam się pewniej zaczynałam myśleć. 
Nie wiem jaką strukturę ma ciemność, ale myśli krążą w niej inaczej, swobodniej. Są bardziej wyraziste niż za dnia. Może dlatego, że światło rozpraszając się implikuje konieczność rejestrowania mnóstwa szczegółów, rozpraszając nasze niezmącone myśli... 


Lubiłam te noce na ulicy Arnis 7...

Ateny widok z Akropolu.
Najbliżej w dole Agora ateńska - miejsce idealne do słodkich, historycznych rozmyślań.
Gdzieś tam w tle miasta moje mieszkanko na ulicy Arnis 7


Wyświetl większą mapę

A to właśnie mapka z moim mieszkankiem...

Więc yia mas...

Na zdrowie...
 Na zdrowie prosto z kantarosu greckiego z IV w. p.n.e.
Wykopaliska na Ukrainie. Koszary 2005

Początek

Początki blogerstwa...
Zaczynam... tylko a po co? To jest chyba najwłaściwsze pytanie na początek.
Więc postaram się odpowiedzieć:

Jestem po trzydziestce, pracuję w małej firmie, zarabiam niewiele, no i mam swoje marzenia. I właśnie te moje marzenia, częściowo zrealizowane i te na przyszłość są właśnie tu.

Każdy dzień przepracowany, każdy urlop, każda złotówka jest po to, aby gdzieś wyjechać.
Nie mam dzieci, mieszkam w wynajętym i boleję nad tym, że czasu nie starczy...

Jestem zachłanna na miejsca, na ludzi, na świat...
Bo to moje marzenia - miejsca, ludzie i świat...

Zacznę od dawien dawna, bo od z dawna, bo od dziecka wymarzonej Grecji...
więc yia mas...